W pierwszej wersji artykułu napisałem, że tytuł jest prowokacyjny i że chciałem w ten sposób zwrócić uwagę na poważny temat. Jednak po napisaniu całości skasowałem to i napisałem ten, który czytasz teraz. Nie ma tu prowokacji dla przyciągnięcia uwagi, są fakty.
Większość pomysłów na gastrobiznes zaczyna się od tych trzech rzeczy. Lub tylko dwóch z nich, a czasami nawet jednej. To gruby błąd.
Mam logo, lokal i menu, pomoże mi pan przygotować biznesplan?
Logo, menu i oczekiwania co do lokalu są wynikiem pracy nad biznesplanem, a nie osobną kwestią bez związku z biznesem. Bo skąd masz wiedzieć, jakie ma być logo, co dasz na talerz i za ile, jeżeli nie masz planu biznesowego? Skąd masz wiedzieć, czy lokalizacja jest właściwa? Do loga nie wystarczy wrzucić widelec lub bułkę. Takich znaczków są miliony, wydasz pieniądze i zginiesz w tłumie. Doświadczenie oraz bieżąca praca z projektami gastronomicznymi utwierdziły mnie w przekonaniu, że nadal duża część branży, lokali, marek gastronomicznych powstaje i jest prowadzona, jakby nie była biznesem. Lokale powstają spontanicznie na bazie pomysłu i fantazji, najczęściej o produkcie, lub dlatego, że wydaje się z jakichś powodów, że to łatwe i proste. Tak jak spontanicznie powstają, tak samo spontanicznie są prowadzone, a to powoduje, że trwa ciągła walka o przetrwanie, gaszenie nieustających pożarów, szukanie i testowanie rozwiązań, kiedy coś nie idzie, kopiowanie pomysłów nie zawsze pasujących do sytuacji.
To powoduje stres i napięcie, a stąd już prosta droga od pasji do frustracji. I po biznesie. Tym bardziej biorąc pod uwagę sytuację z inflacją, cenami prądu i w ogóle sytuacją na rynku. Na trzy-czterokrotnie więcej za prąd mocnych nie ma ani łatwych rozwiązań, jednak jeśli nie widzisz całości swojego biznesu, ale tylko rachunki, to trudno o jakiekolwiek rozwiązania i pomysły. Mam ogromny szacunek dla samouków za zacięcie, determinację, siły i zaangażowanie. Jednocześnie bycie samoukiem to klątwa, która nazywa się...