Już wiemy, że Krakusy nie chcą Igrzysk Olimpijskich, nie chodzą też do restauracji na Rynku, bo te specjalizują się w obsłudze turystów. Wydaje się, że władze miasta rozumieją korzyści płynące z dobrze funkcjonującej gastronomii, ale urzędnicy najchętniej kontrolowaliby wszystko.
Centrum Krakowa to od 2012 roku Park Kulturowy Stare Miasto, którego dotyczą bardzo specyficzne przepisy chroniące zabytkową część stolicy Małopolski przed kolorowymi banerami i szpecącymi reklamami. Sukcesem Paku jest to, że w ciągu pół roku sprawdzono pod względem prawnym dziesięć tysięcy obiektów. Na samej ulicy Floriańskiej zamontowane były w 2011 roku 342 różnego typu elementy, z czego zaledwie 86 było legalnych.
Miasto reguluje wielkość menu
Dzięki istnieniu Parku władze miasta wyraźnie wskazują przedsiębiorcom, a zatem także restauratorom, co wolno, a czego nie wolno na terenie zabytkowej części Krakowa. – Problem w tym, że interpretacją przepisów zajmują się urzędnicy, którzy nie do końca są życiowi – twierdzi szef Stowarzyszenia Gastronomików Rynku Głównego i jednocześnie wiceprezes Krakowskiej Kongregacji Kupieckiej Leszek Lejkowski, który jest też właścicielem restauracji Vintage. – Mam czasami wrażenie, że mniej przepisów było za PRL. Przykładowo menu w ogródkach ma mieć 40 na 50 centymetrów. Dlaczego? Nikt nie wie. – Planowane wprowadzenie ograniczeń między innymi powierzchni stojaków z menu jest uzasadnione „nieograniczoną pomysłowością” niektórych przedsiębiorców, dla których jednym ze sposobów pozyskania gości jest duża i kolorowa forma tego elementu wyposażenia – tłumaczy zastępca dyrektora ds. informacji Krakowa Filip Szatanik i dodaje za panią...