Problem praw pracowników gastronomii – do umowy o pracę, urlopu i płatnych nadgodzin – wywołany głośnymi wydarzeniami w warszawskich Krowarzywach (o których piszemy na str. 11) stały się pretekstem do rozmowy o pracownikach, pensjach i kosztach pracy. Problem polega jednak na tym, że szukamy winy jednej lub drugiej strony, a problem leży głębiej.
Temat trudny bo jak to przy takich tematach bywa – punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Pracowników jest znacznie więcej niż pracodawców co naturalnie powoduje że w kwestiach spornych bardzo często tłum staje po stronie tych pierwszych. Nie zawsze jest to jednak słuszne.
W butach kelnera
Panuje swego rodzaju przeświadczenie, że pracodawca to osoba, która zawsze ma bardzo dużo pieniędzy i po prostu nie chce się nimi dzielić z pracownikami. Przy okazji często uważa się że właściciel właściwie nie pracuje, bo przecież ma od tego ludzi. To wszystko nie pomaga merytorycznej dyskusji, która jest wyraźnie potrzebna. Na początek wejdźmy w buty pracownika – nazwijmy go Kowalski. Kowalski jest kelnerem, pracuje w tym zawodzie już kilka lat, lubi to co robi i całkiem dobrze mu to wychodzi. Jest jednak zły, że jego zawód nie jest traktowany poważnie. Nie chodzi już o pytania w stylu: „To Twoja tymczasowa praca, prawda? A Co zamierzasz robić w życiu?”. Etap przejmowania się tym Kowalski już dawno ma za sobą. Teraz boli go raczej wzrastające w nim poczucie braku ochrony przed wyzyskującym go pracodawcą. Czy naprawdę nie da się nic zrobić? Kowalski pracuje na umowę zlecenie, nie ma więc żadnego dodatku za nadgodziny, nawet jeśli zrobi tych godzin 250 w miesiącu. Nie widział też nigdy płatnego urlopu, co uważa za rażącą niesprawiedliwość. Z czasem patrzy z coraz większą zazdrością na kolegów pracujących w biurach; może i nie jest prawdą, że to praca od ósmej do szesnastej, ale na pewno mają wolne weekendy i raz do roku te dwa tygodnie z rzędu będą płatne; a do tego żadnemu z nich nikt...