Na leżakach wokół pawilonu przystanku kolejowego Warszawa Powiśle wciąż latem wylegują się młodzi ludzie. W obronę pawilonu hotelu Powiśle zaangażowali się użytkownicy Facebooka i wojewódzki konserwator zabytków. Willa Łepkowskich w sercu Saskiej Kępy tętni nowym życiem, choć nie ma jeszcze koncesji na wyszynk alkoholu. Za tajemniczymi czarnymi drzwiami w bok od Nowogrodzkiej znikają młodzi ludzie, choć żaden szyld ich nie zaprasza. A sławna niegdyś lokalizacja Żurawia 6/12 odzyskuje dawny blask, który kilka lat temu nieco przygasł. Co łączy te miejsca? Knajpy otwiera tam Grupa Warszawa Bartka Kraciuka, Huberta Karsza i Norberta Redkiego, który o nich opowiada.
Czy Grupa Warszawa jest dalej grupą restauratorską, czy już wyszła poza to?
Wyszliśmy od tego, że chcieliśmy zajmować się kulturą, a gastronomia miała jedynie stanowić dodatek. Jednak naturalnie się rozwinęliśmy w stronę większej gastronomii i ona nas pochłania. Oczywiście nadal wspieramy wszystkie inicjatywy kulturalne i organizujemy setki wydarzeń na tym polu.
A czy rozwijacie się także w stronę większej kultury? Prowadzicie też działalność producencką.
Tak, ale ona jest zupełnie odłączona od samej działalności Grupy Warszawa, to jest osobna firma, z osobnym prezesem, realizująca osobne projekty. My jesteśmy tam inwestorami. Natomiast realnie jako Grupa Warszawa nie oddziałujemy w żaden sposób na przebieg i plany MD4. Agnieszka Kurzydło, prezes MD4, wie świetnie jak radzić sobie z przemysłem filmowym.
To gastronomia zarobiła na tę inwestycję?
Tak, to dzięki gastronomii mogliśmy zainwestować w MD4.
Artur Jarczyński w jednym z wywiadów powiedział, że takiego biznesu się nie robi dla pieniędzy. A jednak wam udało się w stosunkowo krótkim czasie. Bo wszystko się zaczęło w 2009 roku.
Dokładniej w 2008 roku, wtedy wygrałem przetarg na dzierżawę lokalu stacji Powiśle od PKP. Warszawa Powiśle ruszyła 26 czerwca 2009 imprezą, która ściągnęła ponad dwa tysiące osób.
A Syreni Śpiew był drugi. W którym momencie zdecydowali się panowie zostać w gastronomii? Powiśle okazało się tak dobrym strzałem, jeśli chodzi o taką popularność i o generowanie przychodu, czy decyzja była podyktowana innymi względami?
Powiśle okazało się na tyle fajną przygodą, że szkoda było z tego wychodzić. To po prostu było coś zupełnie nowego, coś, co do tej pory nie miało miejsca w Polsce. Chcieliśmy zmieniać świat gastronomii i rozwój w stronę dużego klubu z muzyką na żywo wydawał nam się czymś, czego bardzo brakowało. Okazało się, że mieliśmy rację i dziś po czterech latach Syreni Śpiew nadal jest jednym z najlepszych klubów muzycznych w kraju.
Co nie miało miejsca w Polsce? Format klubokawiarni?
Format klubokawiarni i pomysł wymieszania wszystkich tych elementów. Innowacyjność w podejściu do ludzi i do całej branży. Brakowało duszy buntownika na dużą skalę.
A Jadłodajnia Filozoficzna, Czarny Lew, Chłodna 25?
Jadłodajnia Filozoficzna była klubem. Sam chodziłem „na Dobrą”, gdzie był też Czarny Lew i Diuna. Koncerty, które tam miały miejsce, były raczej podwórkowe, ta przestrzeń była mikra, brudna i bez polotu – oczywiście wtedy była ważnym miejscem spotkań, ale nie warto wybielać miejsc tylko przez to, że już nie istnieją. Chłodna 25 to była kawiarnia bardzo mocno zorientowana na kulturę, Grzesiek Lewandowski naprawdę robił tam świetną robotę i przełamywał stereotypy. Natomiast Powiśle miało zupełnie inny wydźwięk. I ani w Jadłodajni Filozoficznej, ani w Czarnym Lwie, ani na Chłodnej na raz nie mogło bawić się kilka tysięcy osób, co miało miejsce w wypadku Powiśla. Nikt do tej pory nie organizował wydarzeń na taką skalę, na jaką myśmy organizowali, nikt tego nie robił z własnego budżetu, a my od samego początku bazowaliśmy tylko i wyłącznie na naszych własnych zarobionych pieniądzach, a nie na jakichś grantach. Szczyciliśmy się tym, że możemy robić wszystko, jak chcemy, bo nikt nam nie może dyktować warunków, a do tego wszystkie wydarzenia były u nas darmowe – zresztą nadal są. Nikt tego wcześniej po prostu nie zrobił na taką skalę, nie miał jaj i polotu. To było niesamowite doświadczenie. Nikt też wcześniej nie wyremontował budynku, który nadawał się tak naprawdę do wyburzenia. Nie podjął ryzyka. Tak samo było z Syrenim Śpiewem. Pracując na Powiślu z Bartkiem Kraciukiem, bardzo dużo chodziliśmy na spacery. Syreni Śpiew wziął się z tych spacerów. Bardzo nam się spodobała kolejna modernistyczna bryła, która była skazana na zapomnienie. Próbowaliśmy go wynająć przez ponad trzy lata. W końcu się udało i warszawiacy dostali kolejną możliwość obcowania z architekturą w bardziej przystępny sposób.
Dwa lokale i biuro macie na Powiślu, ale teraz wasze kolejne biznesy przenoszą się do Śródmieścia i na Saską Kępę. To jak w takim razie oceniacie dobre lokalizacje? Zaczęliście od trudnych.
Zaczęliśmy od dwóch bardzo trudnych lokalizacji. Dobra lokalizacja to taka która łapie nas za serce i w której widzimy potencjał. Nie mamy jakiegoś tajnego excela. Podwójnie trudnych, bo z jednej strony trudno tam było w tym czasie o klienta, a z drugiej strony trudny budynek: trzeba było go wyremontować, zaadaptować jakoś odpowiednio. Świat należy do odważnych. Syreni Śpiew był kiedyś kawiarnią, ale to miało małe znaczenie.
Wy zrobiliście tam nowoczesny...