Kiedy rozmawiamy, obiera ziemniaki. Kiedy odpowiada na mail w sprawie autoryzacji wywiadu, maceruje indyka. A w międzyczasie animuje społeczność ludzi skupionych wokół strony i idei. Ideą jest, by jedni gotowali dla drugich, we własnych domach, pokazywali swoją kuchnię i mówili o kulturze. Serwis ma to umożliwić od strony technicznej. O Eataway i ekonomii współdzielenia opowiada założycielka serwisu Marta Bradshaw.
Nieczęsto mi się zdarza, żeby przeprowadzać wywiad do „Restauracji” w czyimś domu.
Ale muszę jeszcze obrać ziemniaki i buraki, bo się nie wyrobię, a dziś wydaję kolację. A do tego jeszcze chłodnik musi się studzić, więc będziemy gadać, a ja obieram ziemniaki.
Powiedziałaś przez telefon, że dzisiaj jesteś w pracy. Ta praca to jest gotowanie, a nie zajmowanie się portalem?
Oczywiście zajmuję się też portalem, ale dzisiaj nie będę w biurze, bo sama gotuję na 10 osób. Czy ja nie spaliłam trochę tego placka...?
Co to są za osoby?
…zrobiłam placek ze śliwkami, bo jest sezon.
O której przychodzą?
O 19. To są przeróżni ludzie. Często przyjeżdżają kucharze ze świata, turyści, rozmawiamy na migi albo po angielsku. Kuchnia mówi sama za siebie, przy stole się dzieją cuda, ludzie, którzy się w ogóle nie znają wychodzą tutaj, tuląc się zakochani, zaprzyjaźnieni, na następny dzień idą razem zwiedzać miasto, jadą do Auschwitz, Wieliczki, przychodzą kobiety w wieku 80 lat i młodzieńcy, ludzie, którzy normalnie w świecie by się nie spotkali.
Ale wiesz, kto dziś będzie? Czy to będzie trochę zaskoczenie?
Teraz wiem, w systemie można teraz sprawdzić dokładnie kto przychodzi, goście rejestrują się też przez Facebooka, ale to nie jest obowiązek. Często jest tak, że jedna osoba robi rezerwację dla 4-5 albo dla siebie i partnera, wtedy nie mam informacji o tym, kto jest tym partnerem, tylko mam informację o osobie, która robi rezerwację. Ona automatycznie dostaje potwierdzenie, robi przelew online, a po kolacji dostaje automatycznie prośbę o napisanie opinii, bo tak budujemy zaufanie. Najlepszym wyznacznikiem tego zaufania jest to, że ludzie wracają. Mamy ludzi, którzy już byli ze dwadzieścia razy na kolacji w Krakowie, u różnych kucharzy.
Oni to traktują jako alternatywę dla wyjścia do restauracji?
Poznania lokalnej kuchni, bo często jest tak, że w turystycznych miastach ciężko o lokalną kuchnię. Kraków sobie na przykład dobrze radzi, w ogóle Małopolska dba o te smaki, ale byłam niedawno w Pradze... spróbuj w Pradze zjeść czeskie jedzenie. Nie da się! W Bratysławie zjeść słowacką kuchnię to w ogóle cud.
A wy z myślą o tym układacie menu?
Nie, każdy po swojemu. Ja gotuję polską kuchnię, ale do Eataway zapisało się dużo obcokrajowców, którzy mieszkają w Polsce, w różnych miastach, i oni zapraszają na swoje regionalne kuchnie. Jest u nas Koreanka Mirka, robi koreańskie sushi, koreańskie potrawy. Tego nie zjesz w Krakowie, więc zapisują się do niej głównie krakusy.
Pracowała wcześniej w gastronomii?
Nie. Jest jedną z sześciu córek z rodziny, gdzie się dużo gotowało. W Korei w ogóle dużo gotuje się w domu. Pytam ją: „u nas kotlet schabowy i kapusta – ile macie takich podstawowych dań?”. „Dwieście dziewięćdziesiąt”. Bardzo bogata kuchnia, a do tego świat ostatnio oszalał na punkcie kimchi, no więc Mirka robi to kimchi na okrągło. Ona ma odniesienie smaku do oryginału, coś, o co nie zawsze łatwo w restauracji z egzotyczną kuchnią. To zależy, kto tam gotuje. To zawsze się opiera na zaufaniu. Gwarancji ani tego, ani nawet czystości, w żadnej restauracji nie dostaniesz, wiemy jak to wygląda na zapleczu.
To prawda, ale restauracje mają nad głową jakieś HACCP, jakieś sanepidy i tak dalej. A wy nie macie nad głową nic, prawda?
Nie mamy sanepidu, za to zalecamy kucharzom badania i wyrobienie książeczki. Ale są tysiące agroturystyk, które oczywiście nie mają sanepidu, gotują dla swoich gości. Ja jeżdżę w takie miejsce, gdzie jest piec, w którym się pali drewnem, nie ma żadnych wyparzarek i tak dalej, za to jest pani Marysia, która od 30 lat tam gotuje, i smak jej pierogów jest po prostu nie do podrobienia.
A powiedziałabyś, że do takiego systemu eatawayowego potrzebne jest więcej zaufania ze strony tego klienta? Czy to jest wręcz relacja gości i gospodarza, jak w domu?
To jest podobnie jak BlaBlaCar: czytasz opinie i się decydujesz, na własne ryzyko. Jedziesz z nieznajomą osobą przez pół Polski, nie wiesz, jakim będzie kierowcą. U nas na razie 99,9 proc. opinii jest świetnych, bo w domu, bo człowiek wkłada całe serce, całego siebie, nie pozwoli sobie, żeby kupić sztuczne buraki, żeby komuś jakąś ściemę sprzedać, odgrzać kotlet... Ja bym się ze wstydu spaliła! To jest mój dom, mój stół, ja tutaj siedzę z tymi ludźmi, jem z nimi. Trzeba lubić ludzi, umieć z nimi rozmawiać, chcieć, mieć na to energię, czas.
No właśnie, to jest jakiś pomysł na alternatywę wobec restauracji. Czy można powiedzieć, że Eataway jest dla restauracji tym, czym Uber dla taksówek, czy, jeszcze lepiej, AirBnb dla hoteli?
Te wszystkie projekty sharing economy najwyraźniej wynikły z potrzeby czasów.
Ale jaka to jest potrzeba? Mamy różne potrzeby.
Tutaj wiele: poznania smaków na pewno też, ale przede wszystkim, wydaje mi się, że poznania ludzi. W sezonie nikt nie ma czasu, żeby z tobą gadać, opowiadać ci, pokazywać mapę: gdzie iść, co zrobić i tak dalej. A tu ludzie przychodzą ze swoim winem, ja ich karmię i opowiadam o Krakowie, o życiu, co się tu robi, gdzie się uczy, ile życie kosztuje, takie normalne rzeczy. Jak jedziesz na coach surfing, to bierzesz ze sobą jakieś prezenty, poznajesz lokalsów, oni cię zabierają na miasto, poznajesz ich przyjaciół. AirBnb jest dobrym przykładem, bo jest alternatywą hoteli.
Ale jest alternatywą właściwie w dosłownym znaczeniu: nie ma pewnych ograniczeń w działaniu, ale jego oferta nie różni się zbytnio od tej samej na Booking.com, który nie zalicza się do „ekonomii współdzielenia”.
Booking od niedawna ma te prywatne oferty, kiedyś skupiał się tylko na hotelach. Widocznie zobaczył, że zabrał mu dużą część rynku.