Warszawska „Futurista” zamknięta. Po viralowym sukcesie zostały długi, niezapłacone pensje i puste obietnice   ANALIZY I RAPORTY

Jeszcze kilka miesięcy temu warszawska restauracja Futurista z Wawra uchodziła w mediach społecznościowych za jedną z najbardziej obiecujących miejscówek gastronomicznych w stolicy. Instagramerzy nazywali ją „perełką z najlepszymi owocami morza w Warszawie”, a zdjęcia pełnej sali i dań z krewetkami czy mulami miały przyciągać tłumy. Dziś lokal nie istnieje, a jego byli pracownicy walczą o zaległe wynagrodzenia i nieopłacone składki w ZUS.

fot. depositphotos

Jak ujawnia „Gazeta Wyborcza”, restauracja została zamknięta w lipcu tego roku po odejściu całej załogi. Co najmniej piętnaście osób nie otrzymało pensji, a łączna kwota zaległości wobec pracowników sięga ok. 100 tys. zł. Z relacji byłych kucharzy i menedżerów wynika, że problemy z terminowymi wypłatami ciągnęły się od miesięcy, a właściciel tłumaczył się przejściowymi trudnościami finansowymi – jednocześnie spędzając czas na sali, konsumując dania, które jego pracownicy przygotowywali dla gości.

Kulminacją był moment, gdy jedna z pracownic zachorowała na nowotwór i odkryła, że mimo potrąceń z pensji, nie były odprowadzane składki do ZUS. Leczenie stało się możliwe tylko dzięki wsparciu fundacji. Wtedy zespół odmówił dalszej pracy.

Według ustaleń Wyborczej, restaurator prowadził równolegle inne lokale pod marką Czerwony Stefan – na Ursynowie i Woli – gdzie również pojawiły się przypadki niewypłaconych wynagrodzeń. Część długów trafiła już do firm windykacyjnych, jednak odzyskanie pieniędzy jest utrudnione, ponieważ działalności były rejestrowane na inne osoby – m.in. członków rodziny.

Na liście zobowiązań znalazły się także zaległości wobec właściciela nieruchomości (ponad 300 tys. zł z tytułu czynszu i sprzętu), dostawcy energii (ok. 50 tys. zł) i firm leasingowych. Po likwidacji lokalu majątek został częściowo przejęty przez komornika, a nieruchomość – jak relacjonuje zarządca – pozostała zdewastowana.

Sam restaurator w rozmowie z „Wyborczą” utrzymuje, że jego sytuacja była wynikiem „wysokich kosztów i braku wsparcia”, a załoga „opuściła lokal w najgorszym możliwym momencie”. W oświadczeniu przesłanym redakcji twierdzi, że zamierza spłacić pracowników z własnych środków i że formalnie lokal prowadził jego brat.

Sprawą zajmuje się Państwowa Inspekcja Pracy, która prowadzi postępowanie i zapowiedziała kolejną kontrolę w listopadzie.